czwartek, 22 października 2009

Nowe granice


Od początku coś mi tu nie pasowało. Był środek nocy. Właśnie wylądowałem w najstarszym nieprzerwanie zamieszkanym mieście świata. Na lotnisku, które zdaje się pamiętać jego początki, w kolejce do odprawy paszportowej wcisnęło się przede mnie kilka osób. Kobietę, która stała przy okienku, a mnie, stojącego na linii wyznaczającej początek kolejki, dzieliło kilka metrów. Jak można nie skorzystać z takiej okazji? I jak głupim trzeba być, żeby nie wypełnić tej luki? Zaraz kilku mądrych się znalazło. Muszę przyznać, że chwilę mi zajęło, zanim na dobre przypomniałem sobie co to za świat i jakie rządzą nim reguły. Tu nie ma zbędnych przestrzeni, wszystko wypełnione jest po brzegi, ulice – samochodami, talerze – jedzeniem, powietrze – zapachami. A do autobusu zawsze się zmieścisz, bez względu jaki panuje w nim tłok. Zapomnijcie o prywatności! Randki w obecności matek, decyzje małżeńskie podejmowane na forum rodzinnym oraz „nie, dziękuję”, oznaczające „tak, poproszę”. Zapomnijcie o prywatności! Granica osobistej przestrzeni skurczona jest do konturów ciała, a wymiar życia, który dziś w zachodnim świecie wydaje się święcić tryumfy, nazwijmy go intymnością bycia samemu ze sobą - tutaj nie istnieje. Bez przerwy mnie ktoś zaczepia, dotyka, popycha, podpiera się na moim kolanie wsiadając do busa-taksówki lub staje tak blisko, że prawie słyszę jego myśli. Zjesz, albo będziesz zjedzonym, stany pośrednie nie istnieją. Tak jak nie istnieje tu twór zwany kolejką. Kto pierwszy, większy, bardziej cwany – ten lepszy. Żeby załatwić coś przy okienku – kupić bilet autobusowy, chleb pod postacią placka lub znaczki na poczcie, trzeba z uśmiechem na twarzy nadepnąć komuś na stopę i zupełnie niechcący wbić łokieć w żebra, patrząc czy ktoś inny nie atakuje nas z drugiej strony. Nic tak nie uczy wolności i demokratycznych zachowań – każdy ma prawo kupić chleb w tym czasie, kiedy chce i niby dlaczego ktoś inny ma być uprzywilejowany i dostać go przed nami. To tak, jak z jazdą samochodem po tutejszych drogach – wydaje się, że każdemu kierowcy przyświeca jedna jedyna zasada, brzmiąca zupełnie na odwrót, niż ta z żartu o seksie od tyłu: „Najważniejsze by nie być z tyłu”. Tu trzeba być zawsze z przodu, zawsze pierwszym, za wszelką cenę. To czyni mężczyznę męskim. Ale nie można się temu dziwić. Jak inaczej udowodnić swoje męstwo, jeśli w przestrzeni męsko-damskiej wszystko zabronione? Dlatego chłopaki noszą obcisłe, czarne t-shirty z dużym logo armani i o numer za małe, do połowy rozpięte koszule. Wąsy i brody przycięte z precyzją lasera. Zaschnięty żel na zaczesanych do tyłu włosach jest jak błyszcząca w słońcu zbroja wojownika. Do tego wielkie, wysadzane kryształkami i zdobione dużymi emblematami znanych marek odzieżowych klamry pasków do spodni. Stoją grupkami na rogach zatłoczonych ulic, szepczą do siebie, wodzą zahipnotyzowanymi oczami za kobiecymi biodrami. A kobiety tutaj mają zazwyczaj pokaźne biodra, więc skanowanie ich wzrokiem trwa. Ci opływający testosteronem młodzi mężczyźni wypełnieni obrazami kobiecych i niedostępnych bioder, nagich stóp w szpilkach, pomalowanych na czerwono paznokci zupełnie tracą kontrolę. Naćpani chucią łapią się za dłonie, masują stojącemu obok koledze przedramię, ściskają się za uda. Wygląda to jak taniec, podczas którego dłonie poruszają się w takt zupełnie innej muzyki niż oczy. Rękom przygrywają marsze wojskowe i skoczne walce, za to oczy wypełnia monotonna, ledwo słyszalna mantra. Grupki mężczyzn przemierzających ulice są jak stada polujących drapieżników, które z jakiś powodów nie mogą zadać ostatecznego ciosu, kończącego żywot, znajdującym się na wyciągnięcie ręki ofiarom. Widok równie niezwykły, co powszechny. I wszyscy szczycą się tym i jednocześnie dziwią, że dwóch chłopaków na południu Syrii zgwałciło, po czym zamordowało żonę swojego brata.

Oto codzienny obrazek – siedzą faceci w swoim sklepie z biżuterią lub sokiem wyciskanym ze świeżych owoców i oglądają telewizję. Kanał libański, turecki albo jeszcze inne mtv. Na ekranie półnagie dziewczyny tańczą, śpiewają, czarują uwodzicielskimi, ale i trochę niewinnymi spojrzeniami. W to co odziane są arabskie piosenkarki, to jakby zachodnia moda przepuszczona przez dom publiczny pod wschodnią granicą Polski. Chłopaki siedzą, patrzą i z trudem przełykają ślinę. Istnieje spora szansa, że zakupów nie będzie. Sklepikarze są zajęci. A po powrocie do domu z jeszcze większą stanowczością w głosie nakażą swoim żonom dokładniej zakrywać włosy, jeśli zamierzają wyjść na ulicę i pokazać się ludziom. Czym mocniej pragną uległej i emanującej seksem piosenkarki z telewizora, tym mocniej chcą, by ich żony, siostry i córki pozostały ich przeciwieństwem. I ponownie, z jakże trafnym spostrzeżeniem, przychodzi Jerofiejew, tyle że piszący o Abchazji – jej mężczyznach i kobietach. „Krzepnące z biegiem lat hasło rosyjskich kobiet: >>Żyje się tylko raz!<<, które w istocie stało się kontynuacją zasady Karamazowa: >>Jeśli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone!<<, w kaukaskiej świadomości przeistoczyło się w swoje przeciwieństwo: jeśli dane ci jest jedno życie, nie psuj go. Kobiety abchaskie nie powinny być takimi kurwami jak rosyjskie. Abchazowie negują swą historyczną przynależność do islamu, ale źródło ich płciowego apartheidu nie pozostawia żadnych wątpliwości.” Natomiast tu wszyscy muszą! pamiętać o swojej przynależności, szczególnie jeśli przejawiają tendencję pójścia pod prąd. To jak arabskie kobiety chciałyby wyglądać, najlepiej widać na ulicach Bejrutu. Znajoma iranistka powiedziała mi, że gdyby w Iranie pozwolono kobietom zdjąć chusty, to prawdopodobnie i górny Teheran wyglądałby podobnie. W tym świecie wszyscy od najmłodszych lat uczeni są postępować wbrew sobie, wbrew temu co naprawdę chcą i czują. Współczuję i walczę, by nie ulec pod naporem przewracanych z niezadowoleniem oczu. Nie znaczy nie! I nie będzie inaczej.


Od początku było coś nie tak i sam fakt, że nie wiem co to jest, napełniał mnie niepokojem. Siedziałem na przestronnym tarasie restauracji leżącej na wysokiej skarpie. Oddychałem świeżym, rześkim powietrzem z dala od miejskiego zgiełku. Wzgórze po przeciwnej stronie nie dawało mi nadziei, że kiedykolwiek poznam reguły arabskiego świata – drzewka oliwne rozsiane bez ładu, w zupełnym chaosie. Pomiędzy nimi stał osiołek. Widok ten nie tylko mnie rozleniwiał. Kelnerzy w półśnie snuli się między stolikami. W końcu zamówiłem: hummus, muhamarę – słodkawą czerwoną pastę z całą masą ziół, przyprawianą na ostro, oliwki i kurczaka z ryżem. Rozsiadłem się wygodnie, wychylając mocno do tyłu. Spojrzałem w niebo. I wtedy właśnie odkryłem, co mi tu od początku przyjazdu nie grało. Po raz pierwszy od ponad trzech tygodni ujrzałem chmury. Prawdziwe, puchowe kule, a nie pojedyncze obłoczki, takie jak te, które ćwiczyły arabską kaligrafię nad ruinami Świątyni Jowisza w Baalbek. Teraz przez niebo przetaczały się stada baranów, tysiące bialusieńkich, puszystych zwierzaków, bezszelestnie wypasających się nad moją głową. Miałem ochotę wyciągnąć rękę i zrywać kłębki miękkich włókien z bawełnianej plantacji niebios. Cóż to był za widok! Co za radość! Co za ulga – a jednak dzieją się tu rzeczy, które nie podlegają ludzkiej ingerencji, mają gdzieś konwenanse i zakazy. Są okrzykiem niczym nieograniczonej, czystej wolności. I gdy tylko słyszę: „musisz”, zaraz wsiadam na jedną z tych chmur i odfruwam, oby jak najdalej. Trudne to, bo tutejsze niebo zazwyczaj błękitne i bezchmurne.


Pierwszy miesiąc minął, 22.10.2009

1 komentarz:

  1. Zawsze dziwiłem się z jaką łatwością kultura zachodu dokonuje oceny innych kultur. Nasza demokracja jest z założenia lepsza nasze zachowania mniej kontrowersyjne, nasze wolności szersze. Dobrą wolą lub siłą zaszczepimy te wartości każdej nacji, choćby nie wiem ile ropy i rakiet posiadała. Przynam, nie byłem, nie widziałem. Nie mogę się jedak porzeć wrażeniu, że ortodoksyjni prezdstwaiciele innych kultur wszelkimi metodami bronią się, aby z pozoru łagodna i przystępna kultura zachodu nie zmieliła wszystkich i wszystkiego w młynku zwanym konsumpcjonizmem.

    OdpowiedzUsuń