niedziela, 28 lutego 2010

Happy Holi!!!






Przyszła wiosna!

Katmandu, 28 lutego 2010

czwartek, 25 lutego 2010

Nepal na rowerze























dzień 1: Katmandu - Mugling (108 km, 1 przebita opona, 10 godzin jazdy, 5 herbat z mlekiem)
dzień 2: Mugling - Narayangarh (42 km, łata nadal trzyma, 4,5 godziny, 3 herbaty z mlekiem)
dzień 3: Narayangarh - Sauraha - Narayangarh (35 km, 1 piwo na słońcu, słonie w wodzie, dziewczyny na rowerach)
dzień 4: Narayangarh - Katmandu (1 autobus, 4,5 godziny jazdy, 6 bananów)

Nepal, koniec lutego 2010

wtorek, 16 lutego 2010

Hafez wielkim poetą był


ty, który nad innych wynosisz się stale
jeśli miłości nie znasz – wybaczamy

lecz nie chodź do tych, którzy z miłości szaleni
bo tyś słynny z rozumu i trzeźwego myślenia

upojenia miłością nie widać w tobie,
tyś zwykłym winem pijany, idź sobie!


"IV (360)"
tłumaczenie: Albert Kwiatkowski
(źródło: www.literaturaperska.com)

poniedziałek, 15 lutego 2010

Przejścia nie ma!


Spotykam dużo kobiet po drodze, ale od towarzystwa tej nie mogę i nie chcę się uwolnić. Tym bardziej że jej "heart is closed for the season".
Cudo!

Poznajcie Bettye Swann.

czwartek, 4 lutego 2010

60% siebie






Mój przyjaciel będzie miał dziecko. Świat się zmienia, pędzi i gdy wrócę, to mogę go nie poznać, mogę się w nim nie odnaleźć. Wieść o dziecku dostałem mailem. Gdybym był na miejscu, pewnie kupilibyśmy paczkę haribo i na zmianę – śmialibyśmy się i płakali. Ale jestem tu, wieść dotarła mailem. Wyszedłem z obskurnej kawiarenki internetowej na jednej z wysp na południu Laosu i jedyne czego chciałem to móc wyściskać przyszłych rodziców, ale... jestem tu – z sobą i dla siebie. Tyle zyskuję i tak wiele tracę. Tak bardzo chciałbym zobaczyć jego twarz gdy mówi mi o dziecku, patrzeć mu w oczy – byłyby spokojne czy rozbiegane? Uśmiechałby się czy może byłby zdenerwowany? Siedziałby, stał czy może skakałby po pokoju bez opamiętania? Jakich słów by użył? O tyle rzeczy chciałbym go teraz zapytać. Ale przyszedł mail. Pamiętam pierwsze zdanie. Jest jak amulet, z którym nie rozstaję się od kilku dni i który z wielką mocą – zupełnie magiczną – uzmysławia mi, że wszystko jest możliwe, a jedyne czego możemy być pewni to zmiana. Jaki będzie świat gdy wrócę do domu na Muranowie? Jaki będę ja i moje życie? Inne. Już dziś to czuję.

Drogi Przyjacielu, pamiętasz co było rok temu? Było inaczej, zupełnie inaczej, a dziś Ty i Ona i dziecko... i świat się zmienia. A mnie tam nie ma. Żałuję.

Tu w Indochinach jest dużo dzieci. Wydaje się, że więcej niż gdziekolwiek indziej. A może z jakiegoś powodu zacząłem je dostrzegać? Nie. Zawsze je widziałem. Myślę, że z jakiegoś powodu one zaczęły dostrzegać mnie. Siedziałem w khmerskiej knajpie w Battambang, mieście leżącym na północno-zachodnim krańcu największego jeziora Azji – Tonle Sap. Do mojego stolika podeszła drobna dziewczynka, nie mogła mieć nawet 10 lat. Nic nie mówi, ale już czaruje mnie oczami, uśmiecha się, czeka aż się odezwę, co oznaczać będzie, że dopuszczam ją do mojego świata. Ma na sobie brudną spódniczkę – niegdyś białą z różową lamówką na dole, zieloną poplamioną koszulkę, lepkie dłonie i czarne stopy. Jest śliczna i jak się zaraz okaże niezwykle błyskotliwa. Patrzę na nią i nic nie mówię. Jest jak mucha, cały czas w ruchu, wiesz że czegoś chce od ciebie, ale nie masz pojęcia co chodzi jej po głowie, dlaczego wybrała właśnie ciebie i jak się jej pozbyć. Otworzyłem usta by zapytać ją o imię lub o to, gdzie są jej rodzice. Nie miało to najmniejszego znaczenia, zaproszenie zostało wysłane, a ona miała wobec mnie poważne plany - „Give me one dollar, please”. Będąc w Kambodży wielokrotnie miałem wrażenie, że w kraju tym postawiono sobie cel zgromadzenia wszystkich jednodolarówek świata – piwo, obiad, arbuz, kilogram liczi, wejście do muzeum, rower na cały dzień – wszystko po dolarze. Wyjeżdżając z Polski jeden stu-dolarowy banknot rozmieniłem na jedynki. Nie tknąłem ani jednej, aż w końcu dotarłem do Kambodży. „Give me one dollar, please” wypowiedziała z pięknym brytyjskim akcentem. Skrzywiłem się zaczepnie. Zmarszczyła czoło, wydęła usta, po czym znowu się uśmiechnęła rozbrajająco. Ja udawałem niewzruszonego, ale już dobrze wiedziałem jak to się skończy. Podeszła bliżej i złapała mnie tą swoją lepką, małą dłonią za przegub nadgarstka. Gra nadal się toczyła. Uderzyłem pięścią w stół. Roześmiała się. I ja śmiałem się razem z nią. Z niewielkiej torebki przewieszonej na szyi wyjęła bransoletkę zrobioną z trzciny. „Buy it for your girlfriend, only one dollar”. Nie mam dziewczyny. „So start with the wristlet, it's gonna be easier to find a girlfriend”. Ale ja niczego nie chcę kupić. „Nothing is very expensive, maybe it costs one million dollars and the braclet is only one”. Uderzyłem ponownie pięścią w stół. Dziewczynka posmutniała, zacisnęła drobne piąstki, zrobiła krok w tył i teraz to ona patrzyła na mnie z wystudiowaną wrogością. Po czym sięgnęła po broń ostateczną: „I'm hungry”.
Przenieśliśmy się na bazar. Zamówiłem zupę z noodlami, trawą cytrynową, warzywami i kurczakiem. Dodałem chilli, wcisnąłem sok z cytryny i posłodziłem odrobinę. Dziewczynka dostała talerz ryżu i kurczaka w curry z mlekiem kokosowym. Siedzieliśmy przy zasyfionym, plastikowym stoliku, jej brązowe oczy błyszczały, nie dosięga nogami do ziemi – wierzgała nimi z zadowoleniem, kopiąc mnie od czasu do czasu w łydkę, całą buzię umazaną miała żółtym sosem curry.

W Angkor Wat są setki dzieci. Sprzedają przewodniki, wynajmują rowery, pracują w przydrożnych barach, żebrzą, robią za przewodników, ganiają się i wygłupiają. Kiedy przypinałem rower do tablicy informacyjnej przy wejściu do jednej ze świątyń podeszła do mnie może trzynasto-, może czternastoletnia dziewczyna i zapytała jak się czuję. Odpowiedziałem, że boli mnie gardło. „Mnie też, nie czuję się zbyt dobrze”. Usiadła na drewnianym stojaku tej samej tablicy informacyjnej i bez przekonania, jakby dla formalności, zaproponowała mi przewodnik National Geographic za „jedyne” 15 dolarów. Pokazałem jej tę samą książkę wystającą z kieszeni moich spodni. „Ile zapłaciłeś?” 4 i pół dolara. „Dobra cena. Niewiele można na tobie zarobić.” Rozmowa przeszła na liczby – ceny, zarobki, koszty, zyski, straty, procenty. „Wiesz, jak już jesteśmy przy procentach, to pamiętaj, by zakochując się nie oddać tej drugiej osobie więcej niż 40 procent siebie. Dla siebie zachowaj 60, byś zawsze miał większość siebie dla siebie, gdy ta druga osoba postanowi cię opuścić. Ale wiesz, łatwo mówić. Miłość to potężna siła.” Tego dnia czułem się naprawdę słabo, być może nawet miałem gorączkę.

Miłość... dzieci, dom, rodzina – dziś wydają mi się tak odległe, tak nieosiągalne, tak obce...

Drogi Przyjacielu, pamiętasz co było rok temu? Było inaczej, zupełnie inaczej, a dziś Ty i Ona i dziecko... i świat się zmienia. A mnie tam nie ma. Dziś żałuję. Jutro ruszam dalej.

Laos, 4.2.2010