czwartek, 24 grudnia 2009

Jezus damasceński


Bóg się rodzi. Myślę o Tobie.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Zdziś ma 3 miesiące




To zdjęcia z dziś - minął trzeci miesiąc od wyjazdu z Polszy.

Q8, 21 grudnia 2009

sobota, 19 grudnia 2009

Iran w poziomie


















Pracuję nad pionem...
A w najbliższym - styczniowym - wydaniu magazynu "Malemen" opublikowany zostanie duży fragment mojego tekstu o Iranie. Musicie go mieć! Dopiero później pełna wersja na blogu.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

W końcu!


Udało mi się opublikować kilka zdjęć z Jordanii - we wpisie Michael Jordan.
Na pierwszym widać Morze Martwe i Jerozolimę w oddali... czyli Ziemię Obiecaną podczas zachodu słońca. Poźniej jadę... na pustynię - do Wadi Rum. Na ósmym zdjęciu (góra z przedziałkiem), jeśli się przyjrzeć, w lewym dolnym rogu jest jaskinia i malutki samochód - tu nocowałem.
Dalej koryto Siq i Petra - miasto grobowców wyciętych w skałach, które płonie za każdym razem kiedy zachodzi słońce.

Kuwejt, 14.12.2009

piątek, 11 grudnia 2009

Ful indżekszyn


„Zmieniam kraje jak kobiety. Jestem Don Juanem geografii” - tak bardzo podobają mi się te dwa zdania napisane przez Wiktora Jerofiejewa i wiem, że tak bardzo do mnie one nie pasują. Pocieszam się tym, że nie zawsze wiadomo po co, dokąd się jedzie i co tam się znajdzie. I choć wierzę, że nieprzewidywalność w podróży to jedna z jej największych rozkoszy, to siedząc przy lampie gazowej (w całym mieście wysiadł prąd) bardzo starałem się dotrzeć do prawdziwych początków mojej własnej wyprawy. Czym więcej o tym myślałem, tym bardziej cofałem się w czasie i tym głębiej szukałem w sobie. Błądząc gdzieś w odmętach myśli i wspomnień, spojrzałem na swoją dłoń. Padał na nią wąski strumień światła lampy. Była to dłoń mężczyzny. A przecież w podróż zabrałem ze sobą chłopaka – marzącego o wielkiej przygodzie, tęskniącego za śródziemnomorskim brzegiem i zapachami z dzieciństwa, zakłopotanego swoim brakiem planu, rozdartego między dwoma światami. I odkryłem, że nie ma go już ze mną. Odszedł. Zabrał se sobą rozterki, niepewność, wszystko to, co zawracało mnie ku przeszłości i przerażało w przyszłości.

Wygrzewałem się na oblanym słońcem dachu niewielkiej chatki, patrząc na zaśnieżone szczyty gór Elbrus, zupełnie pozbawiony atrybutów dorosłego człowieka, rzeczy i zadań świadczących o tym, jak bardzo męski jestem i czułem się najbardziej dorosły w całym swoim życiu. A przecież w dorosłość wkroczyłem dość wcześnie i zdecydowanie. Jednak dopiero dziś, gdy nie mam pracy, samochodu, ani jasno określonego planu na życie, kiedy liczę każdy wydawany grosz, a w plecaku mam dwie pary spodni i kilka t-shirtów, czuję, że jako mężczyźnie niczego mi nie brakuje. W Masuleh, maleńkiej, górskiej wiosce na północy Iranu, położonej na stromym zboczu, gdzie rzędy glinianych domów tworzą swego rodzaju półki – ułożone jedna nad drugą – poprzecinane wąskimi uliczkami i setkami drobnych schodów, czas zwolnił, a moje myśli stały się klarowne i nadspodziewanie łatwe do uchwycenia. Poczułem spokój. Nie było czego udowadniać, z czym walczyć, czego się bać lub wstydzić. Wszystko znalazło w końcu swoje miejsce. Nie znaczy to, że troski, smutki, obawy, tęsknoty i pragnienia poznikały. Nie, one nadal we mnie są, może nawet jeszcze bardziej ze mną związane, bo teraz czuję, że są integralną częścią mnie, nie są czymś obcym, narzuconym, czego należy się wypierać lub lękać.
Dużą część podróży po Iranie odbyłem z kobietą bardzo dobrze znającą kraj, język i tamtejsze obyczaje, która często przejmowała inicjatywę w załatwianiu spraw związanych z naszą wspólną podróżą. Mimo jej wielkiej zaradności, samodzielności, odwagi ani przez chwilę nie poczułem się nieprzydatny, a oddawanie jej inicjatywy nie odbywało się kosztem mojego poczucia męskości. Bo i ja sam odnalazłem swoje miejsce, bez udawania, bez usilnego starania się. Ofiarowanie przestrzeni i umiejętność jej przyjęcia, zamiast wzajemnego wyręczania się z zadań, zdało mi się być najbardziej dorosłym czynem jakiego dokonuję w całym swoim życiu. Ale najpierw trzeba ją ofiarować sobie – i tym właśnie chyba jest ten mój wyjazd. Pochwały i nagany straciły swą moc, są bezużyteczne i dlatego chcę być od nich z daleka – sam na sam ze sobą. Chcesz poznać człowieka – weź go ze sobą w podróż.

Nie jestem „Don Juanem geografii” – w moim podróżowaniu nie chodzi o rozkochiwanie się w widokach, miejscach i ludziach, nie chodzi o poszukiwanie pełni szczęścia i topienie się w morzu wrażeń. Moja podróż w nieznane jest znacznie bardziej ciekawa, bo wiedzie – jedni powiedzą – drogą banałów, ja mówię – drogą prawd oczywistych. Prawd, którym – w odróżnieniu od niezliczonych okazji do zakochania – tak trudno przebić się na powierzchnię codziennej bieganiny. Natomiast tu są wielkimi bańkami powietrza wypychanymi na tę powierzchnię z potężną siłą i pękającymi z ogromnym hukiem tuż przed nosem. Nie da się ich nie zauważyć, jak i nie da się pozostać wobec nich obojętnym. Wymaga to jednak pokory i życzliwości. Czasami trzeba zrezygnować z pstryknięcia kolejnego zdjęcia i po prostu posłuchać ludzi, porozmawiać z nimi.

To był pierwszy poranek w Iranie i pierwsza przejażdżka taksówką w Sziraz. A skąd? A z Polski. Niemożliwe! – krzyknął kierowca. Okazał się być wielkim miłośnikiem polskiego kina. Znam wszystkie filmy Andrzeja Wajdy. To dobry reżyser, dostał Oscara. Choć powiem Wam, że najbardziej lubię filmy Kieślowskiego – taksówkarz dzielił się ze mną i moją znajomą swą fascynacją, próbując złapać z nami kontakt wzrokowy we wstecznym lusterku. Rzadko patrzył na drogę. On jest wariat! A ja takich lubię – wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak szczerze, autentycznie i zaraźliwie, że nie było sposobu nie odwzajemnić się równie głośnym i niekontrolowanym śmiechem. Więc się śmialiśmy, a taksówkarz nie przestawał mówić. Opowiada całe sceny z filmów, gubię się w tym, nie znam tych filmów – szeptała mi na ucho Sylwia. Wszystkie przytaczane sceny – bez wyjątków – oddzielał tym swoim potężnym buhahahahaha. Nagle zamilkł i po chwili rzekł z wielką powagą: Że też po tylu latach dopadli tego Polańskiego. On to jest już zupełnie szurnięty. Lubię go, bo to prawdziwy mężczyzna! Wnętrze samochodu znowu wypełnił żarliwy, obezwładniający swoją szczerością – śmiech. Zdawało się, że każdy wspominany film widział co najmniej kilkanaście razy. On – szczerbaty kierowca 16-letniej taksówki zna całą filmografię Kieślowskiego, Zanussiego, Polańskiego, Wajdy, wszystkie ich filmy na pamięć.
- Co się dziwisz? Jestem artystą!
- Jak to?
- A Ty nie jesteś? – zapytał zupełnie serio.
- A co robisz?
- Żyję!
Zapamiętać na zawsze.

***

Czytam to co napisałem, uśmiecham się do siebie i pytam: masz jeszcze jakieś wątpliwości dotyczące wyjazdu? obawiasz się czegoś? jesteś niepewny? nie wiesz co będzie? I z coraz większym spokojem odpowiadam: nie wiem, zobaczę, sprawdzę.

Yazd/Masuleh/Teheran/Esfahan, listopad 2009

PS. Dla efektu klamry - jeszcze raz Jerofiejew: „Są podróże do zapomnienia i – niezapomniane. Różnicę między nimi poznaje się w drodze. Pierwsze to takie, kiedy w końcu ciągnie cię do domu, drugie – kiedy zapominasz o domu. Ale wszystko to to tylko przeczucie. Niezapomnienie otwiera się później, kiedy uświadamiasz sobie, że stałeś się inny. Po każdej podróży stajesz się trochę inny.”