czwartek, 15 października 2009

Afrodyta na jedną noc


Bejrut jeździ porsche, jada w modnych restauracjach, płaci dolarami, pachnie najnowszym gucci, pali drogie papierosy, pije kolorowe drinki, bawi się w nocnych klubach, mówi po francusku, pisze po angielsku, a kawę pije w Sturbucks. Chodzi w butach na wysokich obcasach, paznokcie i usta maluje na czerwono – chce się podobać, chce być sexy! Bejrut jest kobietą. To jedyne miejsce w muzułmańskim świecie, gdzie niezależnie od pory dnia, czuje się zakazaną przyjemności towarzystwa pięknych kobiet. Nie tylko nie ma się poczucia, że ulice są nienaturalnie przepełnione testosteronem, ale wręcz przeciwnie – tu dominuje damski pierwiastek. Kobiety za kierownicami kabrioletów i terenowych jeepów, na plakatach reklamujących pastę do zębów, bieliznę i linie lotnicze, w kawiarniach i restauracjach, w zalotnych uśmiechach i zaczepnych spojrzeniach – kobiety są wszędzie! Miasta strzeże policja i wojsko – na skrzyżowaniach wozy opancerzone, czołgi, działka przeciwlotnicze, gotowe do akcji amerykańskie hummery i szybkie wozy pościgowe. Do niektórych miejsc drogę tarasują potężne, betonowe bloki, druty kolczaste okalają budynki rządowe, ambasady i domy wszystkich ważniejszych dygnitarzy. To prawdziwie arabski mąż, w zaborczy sposób chroniący żonę nie tylko przed samym kontaktem z obcymi mężczyznami, ale również przed ich głodnymi, pożądliwymi oczami. Nawet jeśli przyjrzymy się historii nazwy miasta - niezależnie od tego czy pochodzi ono od Beroe, córki Afrodyty, czy też od starosemickiego słowa „abiroth”, oznaczającego studnię!, zawsze mamy do czynienia z kobietą. Trzeba jednak wyraźnie podkreślić - dzisiejszy Bejrut jest Panią po przejściach. Kobietą z niełatwą przeszłością, która za wszelką cenę stara się zatrzymać urodę młodej dziewczyny, zapominając jak niezwykle piękna i atrakcyjna może być dojrzałość. Efekt tych zmagań jest często groteskowy – nadmiar pudru z trudem tuszuje zmarszczki, wytatuowane brwi i operacyjnie poprawione usta, nadają twarzy nienaturalny ład, a zbyt krótkie i obcisłe sukienki, odkrywają i odlewają w lśniących materiałach fałdy lat dobrobytu. Jak inaczej opisać ekskluzywne „beach cluby” z pięknymi „zachodnimi” pomostami, na których pod białymi jak śnieg parasolami leżą dziewczyny w bikini, a nieco dalej równie spokojnie i nieskrępowanie leży sterta śmieci - plastikowych butelek, zużytych pieluch i niepotrzebnych papierów? Jak inaczej nazwać nowoczesne drapacze chmur, ustawione jeden obok drugiego, niczym pionki na szachownicy dzielnicy Hamra, które usilnie starają się zasłonić ślady kilkunastoletniej wojny domowej oraz bombardowań sprzed trzech lat.

Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka, trudno dopatrzeć się domów naznaczonych kulami karabinów maszynowych, tak jak z daleka ciężko dopatrzeć się bruzd i zmarszczek na kobiecej, przesadnie wypudrowanej twarzy. To co widać na początku, to przede wszystkim nowo wybudowane rzędy jednakowych budynków, które nie wzbudzając sensacji, stać mogą równie dobrze w Paryżu, Madrycie czy Warszawie. W oczy rzucają się ekskluzywne sklepy i restauracje, wypełnione identycznie ubranymi i rozbawionymi ludźmi, jakby zdjętymi z tej samej taśmy fabrycznej. Nawet dominujący nad rozległym placem Męczenników i resztkami starożytnych konstrukcji meczet Al-Amine wygląda jakby stworzony został do wzbudzania zachwytu, broń Boże wiary. I nagle cały ten blichtr zlewa się w jedno przeciągliwe wycie silników sportowych samochodów pędzących przez sztuczną, idealnie skonstruowaną scenografię filmowego miasta. Gdy już traciłem nadzieję na ujrzenie prawdziwego, doświadczonego historią oblicza miejsca, na spotkanie z którym czekałem od lat, niespodziewanie Bejrut okazała mi łaskę przyglądania się Jej zaraz po przebudzeniu. Pomału zaczęła zsuwać z siebie prześcieradło ułudy i przemyślnie utkanej pozy, pozostając taką, jaką jest. Jeśli tego się właśnie szuka i jest się na to gotowym, to istnieje sposobność docenienia piękna dojrzałej kobiety, która już nie wzbudza litości, ani też nie śmieszy. Teraz zachwycała! Przez krótką chwilę, zanim znów nie odziała się w swoje wyobrażenie o pięknie, szedłem pod rękę z kobietą, którą chętnie zobaczyłbym u swego boku za kilkanaście lat. Między zamkniętymi przez wojsko ulicami, dostrzegać zacząłem wspaniałe secesyjne kamienice z zapierającymi dech w piersiach bujnymi ogrodami wytryskującymi z ich dachów. Liście palm były jak strumienie wzbijającej się w niebo wody, która opadała bluszczem oblepiającym mury, zdobione balkony i przepiękne rzeźbienia gzymsów. W dzielnicy palestyńskiej okazało się, że miasto zamieszkują prawdziwi ludzie, którzy wiodą prawdziwe życie. Dla nich liczy się przede wszystkim smak owoców, warzyw, mięsa i ryżu, które właśnie kupili na targu. Zapachy bananów, świeżych fig, owoców aloesu, winogron, daktyli, pieczonego na ogniu mięsa, dymu tytoniowego z nargili przelatywały przez dziurki mego nosa z szybkością ganiających się między straganami dzieci. Było cudownie, ciepło, kolorowo i przyjaźnie. Ja i Bejrut trzymaliśmy się mocno za dłonie. Zapomniałem o całej fasadzie, za którą chowa się na co dzień. Zadurzyłem się w Niej na tę krótką chwilę.

W przewodnikach czytamy, że to miasto kontrastów. Nie zgadzam się! To najuczciwsze miejsce, jakiego doświadczyłem w tym regionie świata. Tu ludzie przynajmniej nie udają, że chcieliby aby ich życie wyglądało inaczej – ma przypominać turecki serial o milionerach i tak właśnie jest. Pozostała brać arabska kończy na ślęczeniu przed telewizorami, z oczami wypełnionymi niespełnieniem i zazdrością, kręcąc jednocześnie głową z oburzeniem i niesmakiem. „Taniec brzucha jest obrzydliwy i wyuzdany. Kobiety, które tak tańczą są zwykłymi kurwami” - powiedział kiedyś mojemu ojcu znajomy Egipcjanin. Po czym najprawdopodobniej wrócił do domu i za przyciśnięciem jednego klawisza przeniósł się w krainę zakazanych rozkoszy. Bo co można w domu, to NIE na ulicy! Pod tym względem Bejrut jest szczery w swoich pragnieniach i ich urzeczywistnianiu, wszędzie – w domach, klubach, restauracjach i na ulicach. I nawet jeśli Europejczykowi przypomina to kiepski melodramat, to tu – w całym świecie arabskim! – jest wyjątkiem i pod względem atrakcyjności Ona-Bejrut nie ma sobie równych. Nie ważnie z jaką pogardą w głosie mówić się o Niej będzie w Damaszku, Kuwejcie, Kairze czy Ammanie, i tak zawsze będzie wzbudzała podziw, zazdrość i pożądanie.

Siedziałem w ogródku jednej z wielu knajp w centrum miasta i piłem białe wino z doliny Bekaa, przyjemnie chłodzące myśli. W środku grupa młodych Libańczyków hucznie obchodziła czyjeś urodziny. Był tort, świeczki, zimne ognie, prezenty i pocałunki. Zza grubej szyby dochodził mnie śpiew: „Happy Birthday to you! Happy Birthday to you!”. Ameryka nad Morzem Śródziemnym. Beirut for one night stand. Kobieta na jeden dzień, jedną noc i jeden poranek. Pomyślałem: jutro wyjeżdżam. Do zobaczenia kiedyś, Bejrut.

Bejrut/Baalbek, 13.10.200

2 komentarze:

  1. troche chaotycznie, ale ladnie, zwlaszcza w drugiej czesci, gdzie piszesz Pan o Bejrucie lubianym przez Pana; tam juz sie Pan trzymasz w miare mocno glownego nurtu.
    ale dlaczego dopiero za kilkanascie lat?
    glaz

    OdpowiedzUsuń
  2. Może i chaotycznie, ale to pewnie Bejrut Cię Michale odurzył, dzięki temu czuć to nawet bardziej :)

    OdpowiedzUsuń